Kuba Gładykowski

- Czasem tak się zdarza -

Czasem tak się zdarza, że spotkają się młody wygłodniały i młodsza samotnie rozmarzona. O ile czekając na spotkanie nie przestraszą się własnego cienia pod migającą latarnią, jest szansa że pierwsza kawa zaprowadzi ich dalej, niż do zawiedzionych złudzeń.

Tak też miało się stać w tym gorącym przełomie miesięcy, gdy ona w lekkomyślnym zapomnieniu wywołanym upałem odważyła się uśmiechnąć, a on uchwycił ten moment w swoich ogromnie dobrych oczach.

Spalając się razem z trawą żółknącą od braku wody padli sobie w ramiona, znajdując braterstwo pozornie oddzielnych myśli, czytając znaki na niebie (na ziemię nie mieli czasu spojrzeć) i coraz śmielej szukając własnych rąk.

Być może był to początek lata lub jego schyłek, gdy namyśliwszy się dwie butelki wina legli obok siebie nie zważając już na brak świeczek i niedobór radia w jego pustym mieszkaniu. Na przemian jedno ginęło w drugim - chwilami gdyby ktoś wszedł do pokoju, zastałby tylko opadające prześcieradło na pustym łóżku. Tymczasem ona łapała łapczywie powietrze przed kolejną zalewającą falą rozkoszy, gdy jemu przed oczami stawała plama rozmazanego świata. Tańczyli tak do świtania, by oszukać noc dwiema godzinami snu przed wschodem.

Wschód zbudził ich podwójnie. A że mury runęły poprzedniego wieczoru, ona wpiła się w jego ramię zębami ciągnąc paznokciami po jego plecach, podczas gdy on ściskał jej udo próbując je oderwać i pływał językiem po oceanie jej skóry.

Dopiero południe przyniosło opamiętanie.

Powiadają, że przez drobiny wstydu z poprzedniego życia, zdążyli jeszcze pójść do kilka razy do teatru, kina i tuż przed do filharmonii, nim to się zaczęło na dobre. Ale już wtedy ich najbliżsi znajomi zdołali zauważyć zmianę – jego kiedyś dobre oczy już nie poszukiwały niewinności. Jej nieśmiały uśmiech roztopił się szybciej od kostki lodu na Słońcu.

Kochali się. Do upadłego czerpiąc z tego niewysłowioną radość. Przeznaczając na to każdy moment wspólnej obecności. Czas życia gdy on szedł do pracy a ona próbowała jeszcze oddawać się sztuce stawał się czasem między. Z każdym orgazmem każda minuta bez dotyku nagiego ciała stawała się drogą krzyżową. Już wkrótce on miał zacząć przemykać spóźniony po korytarzach biura, podczas gdy jej farby coraz częściej zasychały w południowej spiekocie. W noce staczali ze sobą epickie uniesienia, których pole coraz bardziej się rozszerzało. Kutą alkowę w sypialni zastąpiła wykładzina z materaców. Gdy drzwi nie mogły się już zamknąć, wyposażenie domu zostało włączone do serii seksualnych eksperymentów. W niegdyś szacownej biblioteczce Manna, Balzaca i tego intrygującego Henry Millera zastąpiły ilustrowane albumy z 1000 i jedną pozycją, przepisy kucharskie na 20 afrodyzjaków oraz katalogi wysyłkowe z gadżetami. Sąsiedzi psioczyli na haki wbijane w sufit do podniebnych akrobacji oraz pisali petycję do zarządu spółdzielni w sprawie wyciszenia mieszkania tych, co tak krzyczą. Nie oszukujmy się, on nie był robotem. Dla powtarzania cudu wspólnych doznań, szybko zaczął zaopatrywać się w niebieskie tabletki, a gdy czarnorynkowe ceny zaczęły zjadać połowę ich budżetu, przerzucił się na internetowe zamienniki. Podczas jednej z ostatnich wizyt matka dziwiła się, czemu nie może znaleźć w apteczce plastrów na skaleczenie. Nie pytała się natomiast o białe tabletki pozwalające mu przetrwać w pracy po kolejnej nieprzespanej nocy.

Ona przestała malować gdy galeria odrzuciła jej ostatni obraz wielkiego fallusa, nazywając go upadłą pornografią. On trzymał się chwilę dłużej, mimo że już od pewnego czasu ludzie ze smutkiem spuszczali głowę, by nie widzieć obłędu w jego podkrążonych oczach. Aż nadszedł dzień prezentacji, która z oczywistych powodów została przygotowana katastrofalnie. Decyzja szybka a’la gilotyna dała mu minimalną odprawę. W końcu mogli być razem całą dobę. Porastający dom brud czyścili potem spoconych ciał, pragnienie zaspokajali wilgocią pocałunków, głód czuli tylko jeden.

Pieniądze, jak to bywa z rzeczami zbędnymi, w końcu się skończyły. Nie zauważyli odcięcia telefonów, gdyż i tak mieli je wyłączone. Światło też nie było potrzebne - potrafili z zawiązanymi oczami wyczuć się z odległości 50 metrów. W miesiącach zimowych brak ogrzewania był tylko dodatkowym powodem nie wychodzenia z łóżka. Brak wody zwrócił ich chwilową uwagę, uniemożliwiając wspólne kąpiele. Ale oprócz łazienki mieli przecież cały dom, stoły, blaty, liny, haki, ściany, trzy pufy, dwie skórzane kanapy, przestrzeń materaców i pralkę która wprawiali w drgania o jakich nie śniło się konstruktorom tego modelu.

Gdy znieczulonych sąsiadów zaniepokoiła cisza a lamenty rozhisteryzowanej matki która nie wiedziała co się dzieje, przebiły się, do akcji wkroczyła policja. Otworzyła mieszkanie i na podstawie wywiadów z mieszkańcami oraz wystroju mieszkania napisała obsceniczny raport o dwójce zasuszonych nagich osób płci przeciwnej, leżących w sobie pośród stosu wibratorów, kajdanek i bóg raczy jeszcze widzieć do czego służących przyrządów w warstwie lubrikantu. Raport ten jeszcze długo czytywali młodzi prokuratorzy, powodując u nich nadmierne wypieki na i tak już czerwonych twarzach.

Zapijaczony cieć, który pierwszy otwierał drzwi zapasowym kluczem, czasami w stanach mniejszego upojenia zaczynał opowiadać coś o kupce popiołu leżącej na wypalonej klepce, którą rozwiał przeciąg otwieranych drzwi. W takich rzadkich dla niego chwilach kazano mu przestać pić i znaleźć sobie w końcu kobietę.