Brazylijskie miasta są jak prześwietlone pocztówki, wypełnione płaskim światłem, które mruży oczy nawet w zimie, gdy natykasz się na zdjęcie z wakacji w przypadkowo wertowanej książce.
Fasady sklepów przypominają tanią jarmarczną dekorację, powtarzającą się fraktalem ciągnącym się wzdłuż ulic zalanych betonem, poprzecinanych przesiekami asfaltu.
Zaś pojedyncze palmy z których skapują krople cienia, są imitacją przyrody.
Brazylijskie miasta różnią się – ilością plastiku walającego się przy drodze, oraz w jakim tempie krajobraz zaczyna dążyć do granicy chaosu. Gdyż są one w stanie permanentnego rozkładu. Wystrzelają lawą nowości wieżowców i magazynów, która spływa w dół erozją cegieł, wietrzeniem metalu i blaknięciem farb, by zastygnąć w czerwonej ziemi, z której całą zieleń wyssały rzadkie trawy rozciągające się pomiędzy miastami.
Nocą, ulice Salwadoru oddychają pustką wieczoru wigilijnego, gdy pojedyńcze samochody przemykają z kolacji u cioci do rozpakowywania prezentów u dziadka. Z tą różnicą, że w żadnym oknie nie pali się światło.



Nie ma jeszcze komentarzy