Kuba Gładykowski

- 1 -

Przed ogromnym telebimem, na Głównym Placu stolicy zebrało się pół miliona ludzi. Tak samo jak reszta kraju, niczym zahipnotyzowani, patrzyli w ekran czekając na specjalne orędzie Prezydenta. Niektórzy przyszli tu o szóstej nad ranem by zająć miejsce jak najbliżej czarnego ekranu, na którym widniało godło kraju. Ludzie stali moknąc w deszczu, niektórzy palili pety, część dla rozgrzewki sączyła łyczki z piersiówki. Nagle godło zamrugało i na ekranie ukazał się Prezydent w Centralnym Budynku Obliczeniowym. Zza jego pleców wyłoniło się siedem osób w białych kitlach. Na placu momentalnie zapanowała totalna cisza (tak samo zresztą jak w całym kraju). Buczenie generatorów telebimu swobodnie przepływało przez mroźne grudniowe powietrze. Z samochodów wysiedli ludzie by móc wysłuchać orędzia przez megafony rozmieszczone na każdym skrzyżowaniu, w salach operacyjnych zamrugały małe telewizorki, w więzieniach strażnicy stłoczeni razem z więźniami w ten jeden dzień w roku nie obrzucali siebie przekleństwami, nawet kurwy i ich klienci przestawali się rżnąć by wysłuchać Prezydenta. Głowa państwa ubrana w zbroję z orderów, z uśmiechem na ustach i ciepłą ojcowską nutą w głosie przemówiła:

- Rodacy ! Czekaliśmy na TEN moment z niecierpliwością. Dziękuję wam wszystkim, ponieważ wszyscy ciężko pracowaliście na TO. Po dwóch miesiącach prac konstrukcyjnych i miesiącu pracy obliczeniowej nasze wybitne grono najlepszych specjalistów - Obliczeniowców - tu pokazał na grupę ludzi stojących za nim na baczność - poznało kolejną cząstkę niepoznawalnego. Pamiętajcie że nie odbyłoby się to bez waszej ciężkiej pracy, waszego poświęcenia. Dziękuję... - i tu otarł łzę spływającą po lewym policzku. W tym momencie przed Prezydenta wysunął się jeden z naukowców w białym kitlu. Wyglądał jak replika Einsteina: wzburzone siwe włosy i ogromne okulary na sokolim nosie. Pomimo że starał się być wyprostowany, wieloletnie przyzwyczajenie kierowało jego posturę w dół. Oczy miał utkwione w kartkę papieru na którym widniał tylko jeden znak.

- Kolejną cyfrą liczby Pi jest - i tu zawiesił drżący głos by opanować zdenerwowanie, spojrzał prosto w kamerę, i spokojnym już głosem powiedział - cztery. W ułamku kwantowej sekundy Główny Plac ogarnęła szaleńcza euforia. Korki od szampana strzelały w tempie serii pistoletu Uzi, ludzie rzucali się na siebie, zgodnym chórem krzycząc cztery. Jednocześnie samochody zaczęły trąbić, promy buczeć, dzwonki w szkołach dzwonić a chirurg na sali operacyjnej podyktował anestezjologowi: - Podać cztery mg dolantyny.

Ludzie wylegli na ulice. Ogromne kartony z wypisaną czwórką i symbolem ( pokrywały horyzont, a wielomilionowe pochody przekształciły się w barwne parady. Wszystko to razem tworzyło piekielną kakofonię dźwięków.

Przed Centralnym Budynkiem Obliczeniowym czekały tłumy by zdobyć autograf, lub chociaż dotknąć, zobaczyć jednego z siedmiu Obliczeniowców. Z głębi budynku przez zaciemnione drzwi wysunął się oddział żandarmów a za nimi białe kitle. Tłum osiągnął orgazm. Jeden z naukowców stanął na podium na schodach i pokazał skłębionej masie złoty sygnet mieniący się w świetle reflektorów. Widniał na nim symbol Pi ułożony z diamentów wielkości ziarna pieprzu. Tłum łapczywie wyciągnął ręce w kierunku symbolu, modląc się w duchu o coś w rodzaju błogosławieństwa (religia w tym kraju była kompletnie zapomniana od wieków). Głośniki zaskrzeczały:

- Kochani, jestem dumny że mogę nosić ten znak. Teraz znamy już liczbę Pi z dokładnością do... - nie musiał mówić gdyż tłum za niego wyrecytował: "...jednego decyliona stu dziewięćdziesięciu ośmiu tysięcy dwustu dwudziestu trzech nonylionów stu dwudziestu tysięcy pięćset osiemdziesięciu siedmiu oktylionów dziewięćset osiemdziesięciu dwóch tysięcy czterysta sześćdziesięciu jeden septylionów sześćset sześćdziesięciu sześć tysięcy siedmiuset trzech sekstylionów trzysta trzech tysięcy ośmiuset osiemnastu kwintylionów czterysta pięćdziesięciu dwóch tysięcy dziewięćset dziewięćdziesięciu dziewięciu kwadrylionów stu szesnastu tysięcy dwustu dwudziestu dziewięciu trylionów stu pięćdziesięciu czterech tysięcy sześćset pięćdziesięciu dziewięciu bilionów dwustu sześćdziesięciu pięciu miliardów siedmiuset sześćdziesięciu czterech milionów siedmiuset osiemdziesięciu tysięcy trzech"

W godzinę później cały dorosły (a i po części niepełnoletni) naród był pijany bądź naćpany. Spikerka w jedynej telewizji w kraju szczerząc zęby jak kobyła podawała informacje w specjalnym wydaniu wiadomości: "...tym samym największą wygraną zdobył pan X, emeryt który cała swą emeryturę postawił na czwórkę w biurze buchmakerskim najwyższego ryzyka. Najwięcej przegrał potentat naftowy, który całą fortunę postawił na zero. Huta Miedzi zadeklarowała wzrost produkcji o cztery procent. Rząd ogłosił specjalną dotację socjalną dla matek które urodziły czworaczki w czwartek, w wysokości czterech milionów kredytów. Jednocześnie Usługi Telefoniczne zagwarantowały cztery godziny bezpłatnych rozmów lokalnych dla wszystkich numerów zaczynających się od czwórki. Kopalnia Węgla zapowiedziała o cztery tony..." itd. itp. Przez cały dzień w mediach trwały dyskusje, wywiady, talk-show'y. Ludzie odbierali swoje wygrane w punktach zakładów, ale pomimo ogromnych przegranych nikt nie odbierał sobie życia. Każdy był szczęśliwy z powodu Objawienia.

W Pałacu Prezydenckim panował spokój. Po skończonej konferencji prasowej, Prezydent odpoczywał w gabinecie prywatnym. Palił Kubańskie cygaro, sącząc szkocką ze szklanki.

- Jakie są rokowania na następną cyfrę ? - zwrócił się do mężczyzny ubranego na czarno który masował mu plecy. Była to Prawa Ręka Prezydenta.

- Dotychczasowym systemem zajmie to około trzech do czterech miesięcy. Choć deficyt budżetowy przekroczył już dwadzieścia bilionów kredytów, a inflacja 314 procent, to obecne pełne tempo pracy zrównoważy te czynniki.

- Coś jeszcze ?

- Partia Zwolenników liczby e, używanej w logarytmach naturalnych...

- Wiem co to jest.

- Przepraszam, a więc rośnie w siłę. Werbują coraz więcej zwolenników, i coraz głośniej mówią o potrzebie rozpoczęcia obliczeń mających poznać jej kolejne cyfry. Ich przywódca ubzdurał sobie, że ta liczba, jest "kosmologicznie bliźniacza" do naszej Pi.

- Nie ruszać ich, ale ciągle obserwować. Jak pomyślą że są bezkarni to nie będą się tak kamuflować. Nigdy nie wiadomo kiedy będzie można ich wykorzystać. Mogą stać się kolejnym skutecznym pretekstem do czystek, lub w razie czego dodatkowym motorem dla pracy ludzi - uwielbiał takie podwójne możliwości rozwiązań, kiedy mógł manipulować nieświadomymi masami - A co z buntownikami ?

- Są niegroźnym kaszlem. Ostatnio rozbiliśmy ich podziemne studio, w którym przygotowywali się do emisji programu telewizyjnego.

- Czy...? - Prezydent nie dokończył.

- NIE, niestety NIE. Ciągle się ukrywa. Dochodzą nas sprzeczne wieści od naszych agentów. A to jest w Stolicy, a to organizuje pomoc za granicą, bądź też podobno ukrywa się w górach. Ogólnie rzecz biorąc nic nie wiadomo.

- Czy On...?

- Tak. Ma bardzo duże poparcie za oceanem, a jego autorytet..., gdyby tylko pojawił się publicznie, ludzie poszliby za nim aż do przysłowiowego piekła.

- Hm, no tak - Prezydent do końca opróżnił zawartość szklanki. - Nowa metoda ?

- Jutro przychodzą ci z Wydziału Eksperymentalnych Maszyn Obliczeniowych.

- OK. Co poza tym ?

- Wszystkie dostawy zostały dostarczone, a pieniądze przekazane. Oprócz kilku prób drobnych oszustw, wszystko poszło dobrze. Jak zawsze.

- Jak zawsze... - Prezydent popadł w zadumę. Po dłuższej chwili ciszy powiedział: -Czuję się zmęczony.

- Och nie prawda proszę pana, przecież ta zdrowa cera kipi energią i...

- Nie pierdol - przerywając głowa państwa zaklęła niczym Linda.

- Przepraszam - Prawa Ręka dalej masował ramiona swojemu przywódcy.